Tak się złożyło, jak zwykle zresztą, że wraz z codziennością życia przychodzą różne jego smaczki, wywołując doznania emocjonalne, a wraz z nimi budzą się refleksje i wnioski.
Tym razem poszło o czas pracy, o obecność fizycznie w pracy, realizację zadań i efektywność.
Co się wydarzyło – nie wdając się w szczegóły – różne rozumienie pracy i home office’u, nie dogadanie się, brak komunikacji, a przede wszystkim brak uważności wobec drugiego człowieka.
Pracuję umysłowo, intelektualnie, mam fioła na punkcie efektywności, life balansu i zadowolenia.
Lubię obserwować jak życie się zmienia, lubię również podążać za zmianami, no ale to jestem ja. Inni mają inaczej.
I tak zderzając się z kolejnym stereotypem nastąpiło wykolejenie.
Tytułem wprowadzenia – tak sobie zorganizowałam obecną pracę, aby zadania wymagane do realizacji biznesu były wykonywane, firma sprawnie działała i aby budowała swoją markę i historię.
Organizacja tej pracy polegała na wykorzystaniu maksymalnie dostępnych narzędzi i środków oraz potencjałów, kompetencji i umiejętności, które mam w swoim zasięgu. Uwzględniając w tym ergonomiczność i efektywność pracy i ponownie napiszę – zadowolenie uczestników tych działań z wykonywanej pracy. Jest jeden warunek, robię to w czasie, o którym sama decyduję i sama dostosowuje adekwatnie do potrzeb działalności, niezbędnych terminów wykonania, systematyczności oraz konsekwencji z nich wynikających. Problem pojawia się, bo nie jest ważne, że wykonuje wszystko swoje zadania i nawet więcej. Ważne, że nie pracuje od-do. Oko proroka mnie nie widzi, ponieważ nie pracuję w przydzielonym mi miejscu, (choć często tam też jestem), ale również pracuję w domu, w kawiarni, na wyjazdach, inaczej mówiąc, wtedy kiedy jest potrzeba. Wykorzystuję narzędzia online, a to daje swobodę czasową, jednocześnie sama się dyscyplinuję i sama sobą zarządzam. Oko proroka ma przekonanie, że trzeba siedzieć dosłownie w miejscu pracy, a jak nie to się NIC NIE ROBI, stajesz się pasożytem a nawet i krętaczem!
To, o czym piszę powyżej to jestem ja, moje myślenie, rozumienie i nastawienie duszy wolnej, ale pracującej na tzw. etacie.
O co poszło – nie o to co robię, bo to nie ma w tym momencie znaczenia, – mam być i siedzieć w pracy fizycznie przy biurku koniec i kropka. Mogę patrzeć w sufit, przeglądać strony internetowe, niby pracować, udawać, że jestem zajęta, ale mam być obecna i to jest cool. A jeśli coś wystąpi poza czas pracy to mam siedzieć nadgodziny za darmo. No bo tak trzeba. Dla pracy należy się poświęcać.
W rozmowie, kiedy wyjaśniałam mój punkt widzenia w sprawie mojej organizacji pracy, zetknęłam się ze stereotypowym rozumieniem “bycia” w pracy przez godziny, siedzenia w niej i robienia czegokolwiek byle robić, doszłam do wniosku, że moje stanowisko pracy nie powinno nazywać się menager – tylko stróż/portier – z całym szacunkiem dla tych stanowisk.
Krótko mówiąc, oczekiwania i komunikacja rozjechały się we wzajemnych relacjach i pojawił się konflikt. Jeszcze nie wiem jak się skończy, ale ja już decyzję podjęłam. Moja wolna dusza nadal realizuje swój potencjał.
Teraz już wiem, że nazywa się to konfliktem wartości. Wynikającym z tego jak definiujemy pracę. Gorzej jak taki dokument jak zakres obowiązków nie istnieje a obowiązuje, a ja mam się domyślać, co w nim jest napisane.